piątek, 17 września 2010

Postanowilismy zostac wwoofersami roku!

Ale nie bedzie latwo, bo zadania postawione przed wwoofersem (od wwoof - 'want work on organic farm') ledwie mieszcza sie na kartce A4. Tak wiec pielegnujemy ogrodek, zamiatamy liscie, zbieramy ekologiczne pomidory, wyrzucamy ekologiczne konskie lajno i robimy mnostwo innych ekologicznych rzeczy!


Na przyklad zwiedzamy miasto z perspektywy rowerowego siodelka - i wszystko byloby pieknie, gdyby nie to, ze to cholerne Vancouver jest poupychane miedzy niezliczone gorki i dolki. W konsekwencji, zeby gdzies dojechac, musimy albo rznac na naszych zardzewialych rowerach pod gore wypruwajac z siebie flaki, albo pruc w dol z nadzieja, ze scentrowane kolo jeszcze przez chwile nie odpadnie...Ale jest jedno miejsce, ktore sprawia, ze zapominasz o wszystkich kompromisach, na ktore musisz sie zgodzic, by do niego dotrzec.



Stanley Park to istne szalenstwo - polozona nad sama zatoka, przepiekna zielona oaza, dookola ktorej prowadzi zapewne najpiekniejsza sciezka rowerowa na swiecie. Jedziesz na bicyklu, mijaja cie wielkie chinskie tankowce, w tle wznosza sie wysokie zbocza gor polnocnego Vancouver, a miedzy toba a tym wszystkim wesolo baraszkuja foki i zapraszaja cie z usmiechem do wody tak czystej, ze ciezko ci uwierzyc, ze za plecami zostawiles centrum naprawde duzego miasta...



Jedynym zmartwieniem moga byc tylko pumy, ktore lubia przycupnac gdzies na galezi i skoczyc ci na glowe w najmniej spodziewanym momencie. Niedawno jedna taka skoczna kocica wyladowala z premedytacja na glacy przechodzacego pod drzewem turysty, na co ten wyjal noz i pume zaciukal. No i do dzis biedakowi ciagnie sie sprawa w sadzie za znecanie sie nad zagrozonymi gatunkami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz