poniedziałek, 9 lipca 2012

Magiczny Return

Weekend spędziłem w tenisowym barze Return przy kortach Legii. W sobotę oglądałem tam finał kobiet, w którym nasza Radwańska niestety dostała lanie od turbodoładowanej Sereny. Agnieszka zagrała co prawda kilka ładnych piłek, ale tego dnia nic ani nikt nie mógłby powstrzymać młodszej Williamsówny. Monumentalna Afroamerykanka od serwu po kończącą piłkę miała jeden cel - zmieść przeciwniczkę z kortu. Aga urwała rywalce jednego seta, ale jednak tego dnia była od niej o klasę gorsza. Skończyło się honorowo i bez wstydu, ale jednak trzysetowym niepowodzeniem.
Odrobinę podobnie przebiegał niedzielny finał mężczyzn, w którym Federer był klasą samą dla siebie i pokazał młokosowi Murrayowi, że na swoje wielkie chwile na londyńskim korcie centralnym musi poczekać jeszcze przynajmniej rok. Król Roger genialnie serwował, wspaniale odbierał, nie bał się długich wymian ani dynamicznych podejść pod siatkę ani ryzykownych ataków. Federer był w tym finale tenisistą kompletnym, a przy tym tak niezwykle eleganckim, że po jego zagraniach ręce same chciały klaskać. Murray bardzo chciał walczyć, a miał dla kogo, bo stała za nim cała wimbledońska publiczność i cała Wielka Brytania w ogóle. I mimo, że przegrał ten mecz, pojedynkiem ze Szwajcarem wywalczył sobie dużo więcej niż dałby mu zwycięski puchar. Wimbledon go pokochał. Pokochał go za serce, za walkę do końca, za niespotykane poświęcenie, na pewno też za odrobinę aktorstwa, bo trzeba przyznać, że młody Andy to kawał niezłego komedianta. Jego efektowne pady, grymasy po upadkach i hultajskie uwagi pod adresem sędziów na długo pozostaną w pamięci tych, którzy ogladali ten helwecko-szkocki pojedynek. Ale najbardziej zapamiętamy niezwykle emocjonalne wystąpienie Murraya już po zakończeniu spotkania, kiedy jego łzy rozniosły się na cały stadion i okolice, a płakać chciało się nawet telewidzom. Nawet ja, który od czasów Samprasa i Agassiego tenisa oglądam sporadycznie i raczej nie jestem na bieżąco, wzruszyłem się tak, że oczy prawie wyskoczyły mi z orbit. Zresztą sami to zobaczcie i wyobraźcie sobie, co musiał przeżywać ten młody chłopak, który miał stać się bohaterem Wielkiej Brytanii. I w sumie ostatecznie się nim stał, tylko, że zupełnie nie w taki sposób w jaki by tego oczekiwał...       




poniedziałek, 2 lipca 2012

Euro Bohaterowie

Mogłoby się wydawać, że po Euro 2012 szczęśliwi mogą być jedynie Hiszpanie. Owszem, wygrali turniej prezentując w finałowym meczu porywający styl, jednak moim zdaniem zwycięzców polsko-ukraińskiej imprezy jest więcej. Oto moje subiektywne typy:

- Włosi, bo pokazali, że jest ktoś oprócz Niemców, kto z czasem będzie mógł się postawić Hiszpanom;
- Mario Balotelli, bo ze skandalisty stał się herosem, a jego występ z Niemcami będzie pamiętany długimi latami;
- Andrea Pirlo, bo nareszcie został choć trochę doceniony, a szersza publiczność dowiedziała się, że również Włoch może być Indianinem;
- Gianluigi Buffon, bo dzięki finałowemu wyśpiewaniu hymnu, może liczyć na etat w La Scali po zakończeniu kariery piłkarskiej;
- Dariusz Szapakowski, bo w czasie Euro jego język spłodził znakomitych piłkarzy takich jak: Gabre Selass, Milan Barrosz, Federico Barzcaletti, Petr Nedved, Mesut Uzil vel Oozil, oraz rumuński zaciąg w portugalskich barwach: Fabiu Kuntrau i Cristianu Runałdu. A jeśli dołożymy do tego Zizou Zinedana wywołanego z piłkarskiego grobu przez Włodka Szaranowicza, mamy drużynę, która może w przyszłości zawojować nie tylko Europę ale i Świat!
- Wspomniany już Cristianu Runałdu, bo nie zdążył spudłować decydującego karnego i wciąż może przekonywać świat, że "gdyby on strzelał to..."
- Rafał Murawski, bo dzięki jego imponującemu pancerzowi brzusznemu, mówiło się o nim w trakcie tych mistrzostw więcej niż w całej jego dotychczasowej karierze.    
- Przemysław Tytoń, bo gdyby tylko chciał, mógłby od dziś rzucić rękawice i żyć w luksusach do końca życia reklamując Lucky Strike'i;
- Kuba Błaszczykowski, bo po aferze biletowej może być pewien, że na każdy kolejny mecz reprezentacji dostanie tyle wejściówek, że będzie mógł na niego zaprosić całe Truskolasy wraz z przyległościami;
- Axl Rose, bo dzięki reklamie Tyskiego cała Polska przypomniała sobie o istnieniu "Paradise City";
- Marco Van Basten, bo dzięki tej samej reklamie odmłodniał o 20 lat;
- Shakira, bo po kolumbijskiej koce poznała polski Hel;
- Prezydent Komorowski, bo dowiedział się, że oprócz do jelenia można strzelać również do bramki;
- Jarosław Kaczyński, bo był świadkiem jak na polskiej ziemi dostają lanie zarówno Ruscy jak i Niemcy;
- Polscy kibole, bo mają poczucie, że dokopali Ruskim;
- Rosyjscy kibole, bo mają poczucie, że dokopali Poliaczkom;
- Niemieccy kibice, bo na szczęście nikt nie chciał im dokopać;
- Lesbijki i geje, bo mogli bez stresu paradować w tęczowych barwach, w razie czego udając kibiców wszystkich państw naraz;
- Prezydent Warszawy, bo dzięki strefie kibica poznała różnicę pomiędzy angielskimi słowami "fan" i "fun";
- Reprezentacja Holandii, bo może po tej sromotnej porażce ktoś tam zrozumie, że piłka nożna to jednak gra drużynowa;
- I na koniec, sponsorzy tej imprezy, bo nawet jak ktoś bardzo nie chce, to po reklamowym bombardowaniu w trakcie tych mistrzostw i tak w końcu kupi Kię, Hyundaia, telewizor Sharpa, zestaw w McDonaldsie, a w najgorszym wypadku puszkę Coca-Coli...