poniedziałek, 20 września 2010

Best Wwoofers 2010 Awards. And the winners are...

Gdyby przyznawano takie nagrody, zapewne dostalibysmy 'Zlotego Kondora" za ciezka i efektywna prace na miejskiej farmie w Southlands. Dzis wrocili z Nowego Jorku nasi gospodarze, i jak tylko zobaczyli wysprzatane na glanc podworko, lsniaca kuchnie i pudla pelne apetycznych pomidorow zebranych w czasie ich nieobecnosci, zaproponowali nam, zebysmy zostali u nich jeszcze przynajmniej przez miesiac. Pierwotny deal byl nastepujacy: pracujemy na farmie 30 godzin tygodniowo, i mamy za to spanie i jedzenie. Jednak dzisiaj Jennifer (pani domu, a zarazem ta, ktora nosi spodnie w tej rodzinie) wprowadzila pewna modyfikacje. Mianowicie oznajmila nam: "Chlopaki, wiem, ze szukacie normalnej pracy, ale bardzo mi zalezy, zebyscie zostali u nas, takze pracujcie gdzie chcecie i ile chcecie, ale jak tylko bedziecie mieli chwile wolnego, bede was prosila o pomoc tutaj". "Jen, nie moglas nam zaproponowac lepszego rozwiazania" - odpowiedzialem - i nie bylo w tym ani kszty kokieterii, bo wiele razy rozmawialismy wczesniej z Michalem o tym, ze w Southlands czujemy sie jak w domu, i ze szkoda byloby zostawiac rodzine Maynardow dla jakichs gastronomicznych kapitalistow z Downtown. Tak wiec wyglada na to, ze zakotwiczymy tu na dluzej, i musicie wiedziec, ze jest to w naszym odczuciu piekna perspektywa!

Wczoraj wyskoczylismy z Jordanem, synem Jennifer i Ricka - naszych gospodarzy - na UBC (University of British Colombia) Sport Sections Party. O imprezece nie warto nawet wspominac, bo dla nas skonczyla sie zanim sie w ogole zaczela - po godzinie przestanej w kolejce stwierdzilismy, ze Sport Sections Party to nie jest cos, za co warto byloby dac sie pokroic, wiec w ulewnym deszczu wrocilismy do domu. Jednak warto bylo przezyc to cale zamieszanie chocby po to, by lepiej poznac Jordana. "Coz za postac!" - wykrzykiwal Michal po kazdym jego zarcie, gescie, czy smiesznym komentarzu. Bo trzeba wam wiedziec, ze wczesniej mielismy go za takiego lamusa, nerda, z ktorego smieja sie wszyscy kumple z sasiedztwa. Okazalo sie ze Jordan - z zawodu student, z wyboru sportowiec, a z natury najwiekszy leser, jakiego w zyciu poznalem - to niesamowicie bystry, sympatyczny i smieszny gosc. Wczesniej widywalem tu dlugowlosych kolesi w dzwonach, z apaszkami na szyjach i z pacyfa wymalowana na twarzy, ale nigdy bym nie przypuszczal, ze to wlasnie Jordan okaze sie najwiekszym hippisem w miescie... I to hippisem z prawdziwego zdarzenia! Jordan olewa wszystko i wszystkich, ale nie ma sposobu, by go nie lubic. I nawet kiedy wchodzi do kuchni, i robi w niej taki burdel, ze przebija w tym nawet dziadkow Bojko, czlowiek sie na niego nie wscieka, tylko po prostu zaczyna sie smiac w nieboglosy. W ogole cala rodzina Maynardow to banda odskokow, ktorzy postanowili zyc po swojemu i za nic nie daja sie upchnac w zadne ramy tak zwanej normalnosci spolecznej. W polskich warunkach byliby pewnie dla mnie najwieksza kosmiczna zagadka, ale tutaj sa tak naturalni w swoim odlocie, ze naprawde zaczynam ich lubic. A oni chyba lubia nas. Czyzby to byl poczatek polsko-kanadyjskiej przyjazni?!       

2 komentarze:

  1. Miki, zapalcie koniecznie fajkę pokoju z Gospodarzami :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety nasi gospodarze sa hippisami bezweedowymi :-( Ale oni sa juz wystarczajaco odjechani - nie chce sobie nawet wyobrazac, co by sie tu dzialo, gdyby jeszcze palili :-D

    OdpowiedzUsuń