środa, 30 maja 2012

Orzeźwienie

Mam to szczęście, że z pracowego okna widzę park. I ten park tak napęczniał zielenią po wczorajszej ulewie, że wyrażenie "miejska dżungla" nagle zaczęło mieć sens. Wróciła też rześkość, której od wielu już dni tak bardzo brakowało.

 

wtorek, 29 maja 2012

River John

Przewrotność przeznaczenia

Czasami drobny pijaczek spod sklepu wydaje się być urodzonym aktorem, i gdy się na niego patrzy, jak peroruje nad butelką mocnego piwa, żal ściska, że minął się z powołaniem. Z drugiej strony, niektórzy aktorzy czy piosenkarze spokojnie mogliby porzucić ozdobne stroje estradowe, zmyć pstrokaty makijaż i z korzyścią dla wszystkich zostać drobnymi pijaczkami spod sklepu... 

Energetic Jesus

Rekrut

Z rozmowy rekrutacyjnej na stanowisko programisty komputerowego:

- Ma Pan bardzo okazałe CV i bogate doświadczenie. Proszę mi teraz powiedzieć, jakie ma Pan hobby.
- Programowanie.
- Mam na myśli Pańskie zainteresowania...
- Programowanie.
- To czym, w takim razie, zajmuje się Pan w wolnym czasie?
- No...programowaniem.
- W takim razie zapytam inaczej: co Pan robi, kiedy Pan nie pracuje, nie śpi ani nie programuje?
- O CO PANI CHODZI DO CHOLERY??!!

czwartek, 24 maja 2012

Warszawskie Syreny

Dwa Pajace

Teen's Spring

Warszawa jest w rozkwicie - na każdym kroku widać i czuć, że ta wiosna jest dla tego miasta przełomowa. Wiadomo, że ten rozkwit nie każdemu będzie się podobał, ale ja myślę, że to dobrze, że ożywa Wisła, że ludzie coraz częściej chodzą na spacery, więcej jeżdżą na rowerach, demonstrują, biegają, zakładają wielkie przeciwsłoneczne okulary i kolorowe ciuchy. I kiedy tak sobie jeżdżę po moim przeżywającym rozkwit mieście, nie wiedzieć czemu, najczęściej nucę sobie ten oto utwór:

 

środa, 23 maja 2012

Zapachy Wenecji

Wczoraj byliśmy z Magdą na uroczej kolacji w jednej z tych warszawskich knajpek, które jeszcze opierają się ponętnemu urokowi blichtru i wciąż można tam usiąść bez konieczności wcześniejszej rezerwacji. Jedliśmy szparagi w każdej formie, podlane Trebbiano i dopełnione focaccią z rozmarynem. Kiedy wychodziliśmy zaszedłem jeszcze na chwilę do ubikacji, gdzie - ku mojemu zdziwieniu - roztaczał się wyjątkowo intensywny zapach kwiatów. Pomyślałem sobie wtedy, że - mimo wszystko - kwiatami to powinna pachnieć łąka, a naturalna woń kibelka to jednak zupełnie inna zapachowa nuta!

wtorek, 22 maja 2012

Mój Rower

Mój rower jest moim przyjacielem. Kiedy co rano jadę na nim do pracy, czuję się szczęśliwy. I choć odrobinę wolny od miejskiego zgiełku.







poniedziałek, 21 maja 2012

O to biega, czyli Tatanka Bo biegnie po Puchar Maratonu

















Ciąg dalszy nastąpi!

sobota, 19 maja 2012

10 kilometrów szczęścia

Dzisiaj nasza dzielna mama przebiegła 10 kilometrów! Ależ byłem z niej dumny na mecie - jak paw!

piątek, 18 maja 2012

Rób to co umiesz najlepiej

Odbyłem niedawno bardzo pouczającą rozmowę ze znajomym stomatologiem. Opowiadał mi o latach 80', kiedy to wyjechał do Stanów z zamiarem zdobycia pierwszych szlifów w zawodzie i odłożenia kapitału na własny gabinet. Na moje pytanie, czego się tam nauczył, odpowiedział, że dzięki tamtej podróży umie dziś świetnie montować gniazdka elektryczne i profesjonalnie malować ściany. Po czym dodał, że tak naprawdę, najważniejsze czego nauczyła go Ameryka to to, że każdy powinien robić to na czym naprawdę się zna. To zdanie było dla mnie jak oświecenie, a przecież to takie proste - robić ni mniej ni więcej, tylko to co się robić umie. I od tamtej pory nie robię nic innego tylko zastanawiam się, co ja tak naprawdę umiem robić... 

Królowa Mura

Mura to nasz owczarek niemiecki. A właściwie owczarka, bo Mura to suka. To najpiękniej starzejąca się suka, jaką kiedykolwiek widziałem. Co prawda już nic nie słyszy, kiepsko widzi i ledwie łazi, ale nie zmienia to faktu, że z każdym przeżytym dniem wygląda coraz dostojniej. Nie bez przyczyny dorobiła się przydomku "Pies, który wygląda jak Lew". Swoją godną starość Mura zawdzięcza dzielnemu druhowi Bogumiłowi, który otoczył ją opieką i troską, wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowała. I dlatego Pan Gumił może liczyć na dozgonną wdzięczność Królowej i jej poddanych!

Ambasador Kuszmandii składa hołd Królowej Murze
 

czwartek, 17 maja 2012

Okno na świat

Nie ogarniam!

Wszyscy wszystko ogarniają! Przeraża mnie postępująca degeneracja naszego języka, a słowo "ogarniać" stało się jej prawdziwym symbolem. Jeszcze niedawno wszystko było wypasione zamiennie z zajebistym. Za to dziś wszystko jest ogarnięte - ogarnięty jest chłopak, ogarnięta dziewczyna, ogarniamy się w pracy, w domu, na studiach. Już nawet piękne "pośpiesz się" po mału poddaje się okropnemu "ogarniaj się". Ogarniać się może oznaczać wszystko. Ale dla mnie oznacza raczej wielkie NIC!

Cushfield&Wakeman

Korporacja to bardzo ciekawy mikroświat - możesz w niej dzień w dzień witać się serdecznie z człowiekiem, którego nie znasz nawet z imienia. Ale zdarza się też, że ktoś, z kim pracujesz wiele miesięcy ramię w ramię, nagle odchodzi bez słowa pożegnania. To zupełnie inaczej niż w świecie, do którego jestem przyzwyczajony... 

wtorek, 15 maja 2012

Marathome

Beskid to dla mnie dom. Dom to bezpieczeństwo. Ale od minionej niedzieli to także przygoda.
Ta przygoda to Maraton Naftowy - ponad 42 kilometry przebiegnięte po mojej ukochanej ziemi. Prawie 4 godziny bólu, potu i łez szczęścia. W tę niedzielę poznałem mój ukochany beskid na nowo. Zakochałem się w nim tak jak co jakiś czas na powrót zakochuję się w mojej Magdzie. Beskid mnie oczarował - zbiegami, podbiegami, widokami, szarymi chmurami kłębiacymi się nad Klimkówką, słońcem, które wyłoniło się gdy w tempie derkacza gnałem w dół Nowicy. Nie do opisania jest uczucie, gdy na 20 kilometrze zobaczyłem na podjeździe domu rodzinnego dwie znajome twarze, które czekały z przygotowaną zawczasu butelką izotoniku. A gdy dwa kilometry dalej spotkałem na trasie Panów Grybla i Matałę, których znam od szczenięcych lat, a którzy teraz podekscytowani serwowali zmęczonym biegaczom wysowiankę z plastikowych kubeczków, chciało mi się krzyczeć ze wzruszenia. I już nie wiedziałem, czy się śmiać czy płakać, kiedy zdałem sobie sprawę, że z tej radości akurat mój kubeczek napełnić zapomnieli. Ale nic to, bo już paręset metrów dalej stał oparty o barierkę słynny agroturysta Lech Wronek. Aż mi się włos jeży na karku, gdy sobie przypominam porozumiewawcze skinięcie dłoni którym się wymieniliśmy, gdy skręcałem w stronę podbiegu pod Oderne. On, urodzony wódz i ojciec swoich córek, facet, który zbudował najwiekszą rodzinę pod słońcem i ja, współczesny wojownik walczący o jego uznanie. Jeden gest wart miliona słów. Jedna chwila, jeden moment, a dał mi siłę by wbiec pod morderczą stromiznę na dosłownie jednym tchu. I dopiero później, gdy zadzwoniłem do niego już z drogi powrotnej, przyznał mi się, że w plecaku, którego nawet nie zdążył otworzyć, miał całą baterię napojów przygotowanych specjalnie na moje przybycie...
Ale co się odwlecze, to nie uciecze, bo już za górą oczekiwała mnie z wypełnionym po brzegi bidonem słynna Perła Beskidu z Poznania. Dwa łyki gazowanki z jej rąk dały mi więcej niż jakikolwiek napój regenerujący. Wtedy wiedziałem już, że dam radę, że Naftowy jest mój. I tak też się stało - w równym tempie udało mi się pokonać uściańsko-kwiatońską dolinę, skwirtnieńskie pagórki i długi, arcyciężki podbieg za Hańczową. Ostatnie dwa kilometry do mety w Wysowej to już ciągły zbieg. Piszczele zdawały się przebijać przez skórę, kolana krzyczały o litość, a kostki przy uderzeniach o podłoże rozpłaszczały się  bezwładnie niczym wymięte flaki. Wpadłem na metę z czasem 3:57:01, o ponad godzinę wolniejszym od zwycięzcy. Jednak po tym co przebyłem, czułem się, jakbym został mistrzem świata, jakbym wzniósł się w powietrze i odleciał do innej galaktyki. Moment ukończenia maratonu moge porównać jedynie z łykiem wody wpływającym w wyschnięte gardło, gorącym prysznicem padającym na wyziębione ciało czy płomiennym miłosnym uniesieniem. Jednak, w przeciwieństwie do nich, ukończenie maratonu nie jest krótką, rozkoszną chwilą a długim procesem, który rośnie w tobie i pęcznieje, a którego kres dobiega dopiero wtedy, gdy przestanie boleć ostatnie z naciągniętych ścięgien i ostatnia z wielu obitych kosteczek w twoim ciele...

Mały format

Czasem mówi się, że małe jest piekne. Ale czasami małe bywa również wielkie. Zgadzam się z tym i postanowiłem nieco zmienić charakter mojego bloga. Zainspirowała mnie znajoma spod herbu osowiałego kota. Ona nie pisze elaboratów, za to koncentruje się na pozornie nieważnych wydarzeniach i przemyśleniach uwitych każdego kolejnego dnia. Ja też tak chcę! Dlatego od dziś moje wpisy nie zawsze będą długie. Czasem będą krótkie, za to treściwe. I nie mam wyrzutów sumienia,w końcu żyjemy w epoce nano. A zatem, niech żyje mój nano-blog!