Wczoraj byliśmy z Magdą na uroczej kolacji w jednej z tych warszawskich knajpek, które jeszcze opierają się ponętnemu urokowi blichtru i wciąż można tam usiąść bez konieczności wcześniejszej rezerwacji. Jedliśmy szparagi w każdej formie, podlane Trebbiano i dopełnione focaccią z rozmarynem. Kiedy wychodziliśmy zaszedłem jeszcze na chwilę do ubikacji, gdzie - ku mojemu zdziwieniu - roztaczał się wyjątkowo intensywny zapach kwiatów. Pomyślałem sobie wtedy, że - mimo wszystko - kwiatami to powinna pachnieć łąka, a naturalna woń kibelka to jednak zupełnie inna zapachowa nuta!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz