niedziela, 31 października 2010

Moj pierwszy raz

Wpis ten dedykuje Zosi Ochab, ktora jest dla mnie wielka inspiracja, niedoscignionym wzorem i czlowiekiem, ktorego madrosc sprawia, ze zycie staje sie prostsze, pelniejsze i piekniejsze. Zosi, dzieki ktorej zrozumialem, ze zeby dokads dotrzec, trzeba pokonac swoja droge na piechote, po to, zeby nie zapomniec w miedzyczasie, po co sie zmierza...

Wszystko zaczelo sie od owsianki. I to nie takiej zwyklej szarej pulpy, tylko wybornej mieszanki srebrzystych platkow, jedrnych rodzynek, soczystych orzechow wloskich, slodkich migdalow, pokrojonego w plasterki banana, szczypty soli i garsci cukru trzcinowego. Owsianka zawsze byla dla mnie posilkiem wyjatkowym, bowiem jako szkrab wychowany przy koniach, od kiedy siegam pamiecia wychodze z zalozenia, ze skoro owies potrafi dac sile tym wielkim czterokopytnym stworom, to pewnie podobnie dziala na ludzi. I tak, nie wiem od ilu juz lat, kiedy budze sie z samego rana, nie mysle ani o kawie, ani o papierosie, ani o niczym innym, tylko o moich ukochanych platkach. A dzieki Kanadzie ten sniadaniowy rytual nabral zupelnie nowego charakteru - a to dlatego, ze Jordan (syn Maynardow, matka Charliego i nieoficjalny krol hippisow) nauczyl mnie swietnego patentu: mianowicie zamiast uzerac sie z tradycyjnym gotowaniem owsianki w garnku, wrzuca wszystkie skladniki do miski, miesza, zalewa zimna woda i wrzuca do mikrofalowki na 5 minut. Dzieki temu, nie dosc, ze nic sie nie przypala i nie skawala, to jeszcze masz okazje, zeby zrobic w miedzyczasie cos pozytecznego (w moim przypadku wypuscic kaczki, przegonic szczura ze spizarni albo wyprowadzic Charliego na spacer). A kiedy owsianka juz zabulgocze, dodaje troche mleka, mieszam cala miksture po raz ostatni i wpycham ja w siebie w ekspresowym tempie niczym samotuczacy sie gasior. Codziennie powtarzam sobie, zeby nie spieszyc sie ze sniadaniem i przy kazdej kolejnej lyzce pomyslec o glodujacych Murzyniatkach w Afryce. Niestety, w tym przypadku empatia zdecydowanie przegrywa z lakomstwem, a flirt owsianki z moim przelykiem trwa zdecydowanie krocej niz jej dochodzenie z mikrofalowka ;-)
Z tego co napisalem powyzej, jasno wynika, ze jestem owsiankowym krotkodystansowcem. Jednak szczesliwie sprawy maja sie wrecz przeciwnie, jesli chodzi o bieganie - podczas gdy w wyscigu na sto metrow przegralbym z niejednym hamburgerozerca, na dluzszych trasach czuje sie coraz mocniejszy. A wspominam o tym, bo dzisiaj pobieglem swoj pierwszy wyscig na kanadyjskiej ziemi, i z duma moge sie pochwalic, ze 31 pazdziernika pobilem swoja zyciowke na 10 kilometrow. Co prawda czas 41:18:93 zapewne nie sprawi, ze zaczna sie o mnie zabijac sponsorzy, ale i tak po biegu czulem sie jakbym wlasnie wygral maraton na Igrzyskach Olimpijskich.


A propos wygrywania, juz calkiem serio, po biegu okazalo sie, ze zajalem pierwsze miejsce w nieoficjalnej klasyfikacji na najdluzsze i najbardziej skomplikowane nazwisko. A to wszystko raptem miesiac po wznowieniu treningow po zszyciu (czy tez 'zeszyciu' jak mowil moj doktor) lakotki w lewym kolanie... I jak tu nie wierzyc w magiczna moc owsianki?!


Sam wyscig odbyl sie w duchu Halloween - biegacze i kibice poprzebierali sie za przerozne stwory, a szlak naszych zmagan zostal udekorowany licznymii dyniowymi wariacjami.
     
                                            




Co do trasy, przebiegala tzw. seawall'em, o ktorym juz wczesniej pisalem, ze jest chyba najpiekniejsza miejska sciezka spacerowa, jaka widzialem w zyciu. Wierzcie mi, ze bieganie nad brzegiem zatoki z jednej strony, a u stop poteznego urwiska z drugiej, z czapy ktorego dumnie spogladaja na ciebie wiekowe Stanley Park'owe klony, sprawia, ze praca twoich nog wykracza poza ramy 'wysilku fizycznego' i staje sie prawdziwa uczta dla zmyslow wszelakich. I tak, w momentach kryzysowych (szczegolnie pomiedzy piatym a szostym kilometrem) powtarzalem sobie: 'Stary, nie pekaj. Spojrz na wode, zerknij na slonce, lap powietrze w pluca - jestes najszczesliwszym czlowiekiem na Swiecie!'. Juz na mecie, gdzie czekala na nas wspaniala wyzerka z czekoladami, bananami, ciastkami, jogurtami i calym mnostwem innych rarytasow, pomyslalem sobie, ze mantra, ktora powtarzalem sobie w chwilach slabosci, nie byla jedynie wybiegiem, tanim chwytem na polykanie ukradkiem kolejnych metrow.

Miko&Jordan na mecie, miejsca odpowiednio: 125 i...9
To byla najprawdziwsza prawda (albo tez oczywista oczywistosc): Zycie jest tak piekne, ze trzeba je lapac garsciami, poki mamy ku temu okazje. Bo skoro niejeden czlowiek potrafi smucic sie, kiedy moze wszystko, co sie z nim stanie, kiedy nie bedzie mogl nic?

Zosiu, dziekuje Ci za to, ze dane bylo mi chociaz otrzec sie o Twoje wyjatkowe podejscie do zycia. Codziennie trzymam za Ciebie kciuki...





With love from the Wild West,


Mick Jogger
         

3 komentarze:

  1. "...Bo to życie....ono powietrzem zachwyca....Bo to życie....ono powietrzem zachwyca....
    Ziomek biegnij już słychac sygnał miej to w pamięci ???
    serce oddycha wygrasz tak dotyka Biblia tu Bóg jest z tobą
    więc biegnij ile sił ..."FELICITATIONS!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ped powietrza zachwyca! ;-)
    Ziomek biegnie dalej i przesyla sloneczne calusy prosto w casablancowy czubek nosa :-***

    OdpowiedzUsuń
  3. Dajesz Brader - Zajebiście - Gratulacje!!!

    OdpowiedzUsuń