wtorek, 12 października 2010

Moj kumpel Charlie

Piekny jest kraj, w ktorym w niedziele mozna normalnie funkcjonowac. Nigdy nie bylem antykatolickim radykalem, ale zawsze dziwila mnie polska mania otaczania siodmego dnia tygodnia kultem wyjatkowosci. Tutaj, w miescie rzadzonym przez anglosasow z krwii i kosci (no dobra, czasami z wyboru), niedziela nie rozni sie prawie niczym od zwyklego poniedzialku czy piatku, oprocz tego, ze pozamykane sa biura, a w parkach ciezko jest sie przedrzec przez armie biegaczy, rowerzystow i rolkarzy, ktorzy wykorzystuja kazda wolna chwile, zeby zaczerpnac troche swiezego powietrza. Bo musicie wiedziec, ze Vancouver jest niesamowicie zorientowane na sport - sa tu setki kilometrow sciezek rowerowych, hektary zielonych parkow, niezliczone szlaki biegowe, boiska do siatkowki plazowej, darmowe korty tenisowe, pola golfowe w centrum miasta, no i oczywiscie boiska do baseballi, footballi i innych soccerow!
Jednak ostatnia vancouverska niedziela nie byla zupelnie zwyczajna - obchodzilismy tu bowiem wczoraj Swieto Dziekczynienia! W zwiazku z tym, zostalismy zaproszeni przez syna Maynardow Telfa i jego narzeczona Natasche (Kowalska - po ojcu, polskim imigrancie!) na pierwszy w moim zyciu Thanksgiving Day - tutaj traktuje sie to swieto na rowni z Bozym Narodzeniem i Wielkanoca, wiec obydwaj z Mike'm poczulismy sie bardzo uhonorowani mogac w nim uczestniczyc. Bylo cudnie: jedlismy tradycyjna paste z yamow (slodkie afrykanskie ziemniaki), mus zurawinowy, ciasto dyniowe i cale mnostwo innych delikatesow, pilismy niespodziewanie pyszne kanadyjskie wino z regionu Okanagan, a na koniec kazdy pobrzdakal na pianinie albo gitarze (probowalismy tez duetow!), po czym stopniowo wyturlalismy sie ze znajdujacego sie na pierwszym pietrze salonu Telf'owego domu.
Niestety, magia tego uroczego wieczoru byl tylko chwilowa, radosna odskocznia od nastroju zaloby, w jakim od kilku dni znajduje sie cala nasza farma. Co prawda nie stawiamy jeszcze krzyzy pod kurnikiem, ale wciaz laczymy sie w bolu ze wszystkimi jego mieszkancami -otoz w piatek w nocy jakis racoon albo inny kajouti porwal z niego nasza Kaczke. Mama Kaczka prawdopodobnie zginela bohaterska smiercia broniac osmiorga swoich kaczat przed atakiem drapieznika, ktory nie pozostawil po sobie zadnych sladow. Jedynym sladem po tej strasznej zbrodni jest po prostu 'brak kaczki'! Jednak w zwiazku z brakiem dowodow co do tej hipotezy, pojawila sie sugestia, ze w porwaniu kaczki mogli brac udzial Rosjanie, ktorzy mogli pomylic Mame Kaczke z indykiem, a nastepnie zaserwowac ja na dziekczynnym stole. Sprawa nie jest prosta, wiec w celu rozwiklania zagadki bierzemy pod uwage powolanie komisji ds. zidentyfikowania agresora. Jednak zadna komisja nie odmieni losu kaczych sierot, ktore od czasu smierci matki pozostaja w permanentnej depresji i zdecydowanie odmawiaja spania w kurniku i barykaduja sie wieczorami w stajni razem z konmi.
Jedyna istota, ktorej zaginiecie Mamy Kaczki nie poruszylo tak bardzo, jest Charlie. Charlie to moj nowy kumpel - poznalismy sie pare dni temu i od razu przypadlismy sobie do gustu. Co prawda on jest troche bojazliwy i malomowny, ale mimo to dogadujemy sie bez slow. Charlie jest ode mnie duzo mlodszy i traktuje mnie troche jak starszego brata - wszedzie za mna chodzi, chce robic to samo co ja i w ogole jest we mnie wpatrzony jak w obraz. Najwiecej czasu spedzamy razem pracujac w ogrodku - podczas gdy ja piele i wyrywam chwasty, Charlie siedzi na grzadce i czeka na robaki. Charlie jest bowiem pieciotygodniowym kaczorem (choc tak naprawde to chyba kaczka, ale glupio byloby mu teraz mieszac w glowie i zmieniac imie), a jego obecnosc w domu jest owocem nieudanych zalotow Jordana do kolezanki ze studiow. Jordan chcial jej kiedys zaimponowac i sprezentowal na urodziny pisklaka, ktorego wczesniej podprowadzil S.P. Mamie Kaczce. Jednak rodzice dziewczyny nie zgodzili sie na trzymanie w domu drobiu, i w taki wlasnie sposob Jordan stal sie dla niego przybrana matka. Od tamtej pory spia razem, razem jedza posilki, i tylko kiedy Jordan idzie do szkoly zostawia mi i Mike'owi Charliego pod opieka, a my (glownie Mike) uczymy go jesc robaki na czas, latac i wygrywac pojedynki na spojrzenia z najglupszym psem na swiecie - Soda. Soda to temat na oddzielna opowiesc, ale trzeba zaznaczyc, ze jest to przedstawiciel rasy Owczarek Australijski, ktora to zostala niegdys wyhodowana specjalnie do polowan na...kaczki. Tak wiec Charlie przechodzi zaprawde ciezki trening i myslimy, ze wyrosnie z niego prawdziwy macho-kaczo!   
A propos Charliego, strzelilem ostatnio niezla gafe... Jednak zanim opowiem, co sie stalo, musze zaznaczyc, ze Charlie czesto siada z nami przy (a wlasciwie to na) stole, kiedy wspolnie z Maynardami jemy kolacje i jest traktowany jak pelnoprawny uczestnik konsumpcji (wtedy zamiast robakow dostaje spaghetti, ktore wciaga szybciej niz niejeden Italiano). I wlasnie w Swieto Dziekczynienia Rick (glowa rodzina, weganin i wielki milosnik zwierzat) zabral glos i wymieniajac wszystkich znajdujacych sie przy stole nadmienil, ze brakuje wsrod nas jedynie Charliego. Na co ja zarechotalem i wypalilem: "O tak, z zarumieniona skorka i w pomaranczach!". Rick spojrzal na mnie wtedy w taki sposob, ze w lot zrozumialem, iz na farmie Southlands kaczki znajduja sie w hierarchii stada sporo wyzej od wwoofersow :-)     

     

1 komentarz:

  1. Z pozdrowieniami dla wszystkich kanadyjskich kaczek i kaczorów - a zwłaszcza dla Charliego -
    http://www.youtube.com:80/watch?v=ZlXOZIMFwxM
    no i dla dzielnych polskich wwofersow!

    OdpowiedzUsuń